czerwca 21, 2010

Smutno bardzo...

Rzecz wydarzyła się okrutnie straszna. Władek, mąż Maryśkiii miał bardzo rozległy zawał. Na szczęście udało się go odratować i czeka teraz na operację w szpitalu.

Rozstanie to, dla pary z 50-cio letnim stażem jest ogromnym stresem. Władek dobrze po 70-stce prawie od 50-ciu lat - odkąd sprowadził się w Bieszczady - domu na dłużej nie opuszczał. A tu na starość przyszło mu spędzić tyle dni w szpitalu, z dala od swojego własnoręcznie wybudowanego domu, zwierząt a przede wszystkim od Maryśkiii. Nie śpi, nie je, tęskni...


Żona zaś, codziennie (a czasami nawet dwa razy na dzień) jeździ 60 km w jedną stronę z wałówką do męża.
Na wieść o tym, że taka tragedia wydarzyła się zapakowaliśmy się w samochód i czym prędzej pognaliśmy w Bieszczady. Choćby na chwilę, żeby wesprzeć na duchu strapioną staruszkę i odwiedzić schorowanego dziadka.

A co w domu bez Władka? Wszystko jakieś takie inne, smutne...
Smutna Maryśkooo - bo martwi się o męża, ale smutne też zwierzęta - bo tęsknią.
Kapi chodzi osowiały, szuka swojego Pana. Bure koty też tęsknią za tym, co go codziennie łapką szturchały i prowadziły do szafki z karmą.
Dla nas też, ten pobyt był jakiś taki dziwny. Zupełnie inny niż wszystkie.
Najgorsze było pożegnanie. Płaczliwe bardzo. Maryśkooo rozkleiła się strasznie, ja starałam się trzymać przy niej, chociaż w sercu aż ściskało z żalu. Za to jak tylko wsiadłam do samochodu, to prawie do samego Sanoka beczałam...

2 komentarze:

  1. Trzymam kciuki za zdrowie Władka. Miejmy nadzieję, że wszystko bedzie dobrze.

    OdpowiedzUsuń
  2. Już trzeci raz czytam ... nie wiem co powiedzieć ... będzie dobrze ... .
    Życzę żeby było dobrze ...

    OdpowiedzUsuń

Copyright © blog MojeBieszczady.eu , Blogger